677. Blog Conference Poznań 2017, czyli o tym, jak kotlet może być zalążkiem załamania nerwowego.

Ten wpis należy traktować z przymrużeniem oka. Nauczona doświadczeniem, jak niektórzy zupełnie serio odbierali cykl wpisów rozwodowych (tu jeden z nich —> KLIK), wolę uniknąć zbędnych dyskusji ;)

Ostatni weekend maja spędziliśmy w Poznaniu. Maluch z tatą na różnych atrakcjach dla dzieci, a ja wraz z tysiącem innych blogujących osób na Blog Conference Poznań —> KLIK.

blog conference poznań

Pierwszy raz brałam udział w tak dużej konferencji blogerów. Wcześniej bywałam na mniejszych spotkaniach, głównie skupiających blogujące mamy. Od samego początku wiedziałam, że tak duże skupisko ludzi może okazać się dla mnie pewnym problemem i sporym wyzwaniem. Bo chociaż daleko mi do nieśmiałej osoby, to po prostu źle się czuję w tak dużych grupach, zwłaszcza, kiedy nie znam nikogo. Wprawdzie obawiałam się tego, że może się sprawdzić mój czarny scenariusz i będę jak palec stała sama pod ścianą, ale łudziłam się, że to przecież niemożliwe, żebym na tysiąc osób nie kojarzyła absolutnie nikogo.

Nie było łatwo

Na miejscu okazało się, że jestem mistrzynią w krakaniu. Bez problemu mogę przyjąć przydomek Wrona. Pomijam już fakt, że nie wzięłam ze sobą okularów, więc nawet gdybym gdzieś zauważyła znajomą twarz, to musiałoby to być w odległości kilku cm od moich oczu, czyli krótko mówiąc, musiałabym się o tę osobę potknąć. Nie doszło jednak do żadnej scysji, nikogo znajomego nie spotkałam.

Przed głównym wejściem do MTP (gdzie odbywała się konferencja) poznałam Agnieszkę —> KLIK. To spotkanie było jak dar z niebios, bo gdyby nie ona, to nie odezwałabym się tam do nikogo. Niestety Agnieszka nie wybierała się na after party, czym pożegnałam myśli o tym, żeby się na tę imprezę wybrać. Ja wiem doskonale, że taka impreza ma teoretycznie służyć integracji, ale uwierzcie mi, że dla osoby takiej jak ja, byłaby istną męczarnią. I wcale nie chodzi o to, że nie umiem się bawić. Umiem doskonale. Nie jestem również cieniasem, jeśli chodzi o posiłkowanie się alkoholem. I mogłabym się wręcz uznać za duszę towarzystwa, ale jedynie w kręgu bliskich mi znajomych. Nie wiem, czy to jakiś rodzaj zaburzeń, czy kwestia usposobienia, ale po prostu nie czuję potrzeby gadania o niczym, zwłaszcza z osobami, których kompletnie nie znam. Musiałabym mieć naprawdę ostro w czubie, żeby w obcym dla mnie towarzystwie zacząć sobie cykać selfiaki i pozować na ściankach.

To chyba nie moja bajka

Przyznaję, że chwilami czułam się tam jak wycięta z jakiegoś komiksu i doklejona do jakiejś przypadkowej kartki. Z drugiej strony to może i lepiej, bo mogłam się po prostu skupić na wygłaszanych prelekcjach. A jak wiecie, z uwagi na boreliozę, koncentracja nie jest moją dobrą stroną ;) Pół biedy, jeśli coś mnie naprawdę interesuje. Wtedy nie jest aż tak źle. Ale w sytuacji, kiedy słucham czegoś nudnego lub kogoś pozbawionego charyzmy, moje myśli odchodzą do jakże ważnych rozmyślań o tym, co zjem na kolację, co koniecznie muszę sobie zamówić w internecie, ciekawe jak się skończy ta książka, którą zaczęłam czytać kilka dni temu, ciekawe czy tata Malucha dopilnował, żeby dziecko miało zapewnioną należytą rozrywkę, nie jestem pewna, czy wywaliłam tę chustkę, którą przecierałam sobie wczoraj buty, czy nadal kisi się w mojej torbie, a te skarpety co je wywiesiłam na balkon to pewnie już dawno są suche i tak sobie wiszą bez sensu itd. Na szczęście, tam tego problemu nie było, bo wykładów słuchałam z zainteresowaniem.

Jęczydupom wstęp wzbroniony

Z uwagi na to, że zapewne wyglądałam w tym tłumie, jak flak wyjęty z oleju, wiele osób traktowało mnie jak powietrze. Miałam zatem okazję posłuchać jęczydupstwa w najlepszym wydaniu. Nie jestem zwolenniczką rąbania tyłków, dlatego daruję sobie przybliżania szczegółów, kogo mam na myśli (wiem, że część z osób czytających ten wpis, odpaliłaby od razu nową kartę w przeglądarce i rozpoczęła googlowanie, kogo miałam na myśli, bo homo sapiens to jednak ciekawski gatunek).

Słyszałam jednak z różnych stron marudzenie, że kawa nie jest darmowa, że nie można się rzucić na darmową wyżerkę, jak pijany na jabola, że klima za mocna, że klima za słaba, że robienie warsztatów w tym samym czasie co prelekcje to pomysł z dupy itd. Były też wisienki na torcie, czyli obrabianie osób, które są z tej samej branży, ale nie pojawiły się na konferencji. A bo ta zadziera nosa, a bloga ma przecież beznadziejnego, a tamta to sprzedajna panna, która psuje rynek, bo przecież ja lepiej wiem, jakie stawki powinna brać za wpisy na blogu, a to co ostatnio pokazała to zwyczajna chała, ale przecież jej tego wprost nie powiem, tylko zostawię jej fałszywego komenciaka – wow, rewelacja, czekam na kolejne Twoje stylizacje/wpisy/opinie. Do wyboru, do koloru.

Z przykrością stwierdzam, że osoby, które tak ochoczo krytykowały organizację imprezy, nie mają pojęcia o tym, ile trzeba włożyć pracy, żeby coś takiego ogarnąć. Bo to nie jest domówka dla 12 osób, tylko olbrzymie spotkanie dla tysiąca blogerów. I jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Powód tego odkrycia jest banalnie prosty. Każdy z nas jest inny i lubi coś innego. A taka maruda jedna z drugą myślą, że jak potrafią ugościć znajomych na swoich włościach, to są już po prostu specami od imprez masowych i wiedzą najlepiej, jak ogarniać takie akcje. Zamiast faflać pod nosem czy koleżance/koledze na ucho, zorganizuj coś swojego. Tylko pamiętaj. To musi być impreza z rozmachem! A nie jakieś tam pitu pitu. A dodam tylko, że jedni z głównych organizatorów (autorzy bloga Mum and the city —> KLIK) mają dwójkę małych dzieci! I kosztem swojego prywatnego życia zrobili coś dla innych. Należą im się za to wielkie brawa i uznanie, a nie dąsy.

No i oczywiście największa zbrodnia w oczach blogera. Nie było darmowych giftów! Wyobrażacie to sobie? Jechać przez pół Polski, tylko po to, żeby dostać kilka ulotek zamiast wielkiej siaty prezentów? No stracona impreza po prostu. Tego nie można przemilczeć. Trzeba dupę obrobić, żeby organizatorzy na przyszłość nie popełniali już tego błędu. Lepiej przez kilka godzin targać ze sobą wrzynającą się w dłonie reklamówkę z często niepotrzebnymi i niedopasowanymi do naszych upodobań/zainteresowań gadżetami, niż w spokoju skupić się na celu, w jakim się tam przybyło. No chyba, że jechało się wyłącznie po dary losu. To przepraszam.

Szkoda, że żadna z tych osób nie bierze pod uwagę tego, że tu mogła wysłuchać wszystkich prelekcji i wziąć udział w warsztatach za darmo, gdzie w normalnych warunkach za tego typu szkolenia musiałaby zapłacić minimum kilkaset złotych. Za jeden temat.

Kilka słów o tytułowym kotlecie

Czas na przerwę. Rozpoczynamy lunch. Ale zaraz, zaraz. Dlaczego wśród pojemników z jedzeniem widzę same kotlety i inne kurczaki? A gdzie uczta dla kubków smakowych osób, które mięsa nie jedzą? To nic, że kawałek dalej prężą się na tacach kopytka, ryż i surówki. No kto to widział, żeby opychać się jakimiś tam dodatkami, kiedy żołądek domaga się konkretów. Gdzie kotlety sojowe, jakieś cieciorki i inne wegetariańskie/wegańskie frykasy. Wstyd. Te pozbawione tęczy kolorów kopytka nie nadają się przecież na fotkę na instagram. Nie zbiorą 1568 serduszek. Nie będę zatem nic jeść! Poświęcę czas przeznaczony na konsumpcję na upust swojemu niezadowoleniu. Sami sobie jedzcie te dania, rodem z barów szybkiej obsługi. Tak, takie akcje też słyszałam.

Nie myślcie sobie jednak, że tam to tylko takie jęczące towarzystwo się zjeżdża. Na szczęście ci narzekający stanowią jakiś niewielki odsetek wszystkich uczestników.

Och ten after

Pomyślałam sobie, jeszcze nie wszystko stracone, bo palę fajki, więc była szansa na nawiązanie jakiegoś dialogu w czasie “dotleniania się”. Niestety tam również mogłam prowadzić konwersację jedynie z wydychanym dymem. Nie przełamałam się i legły w gruzach me plany ewentualnej integracji.

Ostatecznie zapadła decyzja, że nie idę na after. Dziś wiem, że to ktoś nade mną czuwał, że się tam nie wybrałam. Okazało się bowiem wieczorem, że moje flaki urządziły sobie swoją dyskotekę i pół nocy spędziłam w łazience. Przez chwilę miałam nawet pewne obawy, czy osoby zajmujące pokoje na tym samym piętrze nie zaczną ich masowo opuszczać, pełni obaw, że gdzieś w pobliżu trwa jakaś strzelanina.

Może zatańczymy?

Nasz hotel był całkiem niezły (Gaja). Jako rasowy francuski pies, lubię przebywać w dogodnych warunkach. Zaliczyłam również taniec w windzie z chłopakiem, którego potem gdzieś przelotnie widziałam na konferencji. Na pewno wiecie o jaki taniec mi chodzi. Stoimy w wąskim gardle i wiadomo, że nie uda się nam przejść jednocześnie. W związku z czym rozpoczynamy ruchy, pozbawione gracji, bujając się to w lewo, to w prawo, aby ominąć przeszkodę. W tym samym czasie osobnik stojący naprzeciwko nas rozpoczyna ten sam schemat ruchów i tak sobie tańczymy czasem kilka, a czasem kilkanaście sekund, wymieniając przy tym uśmiechy i doskonale zdając sobie sprawę z tego, że musimy wyglądać jak idioci.

Prelekcje, panele, warsztaty

Jeśli chodzi o wykłady, których wysłuchałam, to z każdego wyniosłam coś pożytecznego. Najbardziej spodobały mi się wystąpienia Wojtka Wawrzaka —>  KLIK i Janiny —-> KLIK. Przyznaję, że o Janinie wcześniej nie słyszałam. Wynika to pewnie z tego, że z uwagi na moje chorowanie, przez ostatnie 2 lata zupełnie odcięłam się od blogosfery. Nie mam właściwie żadnej orientacji w blogach. Jedynie na niektóre parentingowe czasem zaglądam. Dlatego też nie miałam pojęcia o istnieniu kogoś tak wesołego, jak Janina. Po jej wykładzie szybko nadrobiłam zaległości i czytając jej wpis o pewnym locie samolotem —–>  KLIK ubawiłam się po pachy. Jeśli lubicie teksty pisane z dystansem i czasem nieco abstrakcyjne, koniecznie zerknijcie do jej wpisów.

Niestety drugiego dnia nie zostałam do końca i nie miałam okazji posłuchać co mieli do powiedzenia Jason Hunt i Andrzej Tucholski, ale może gdzieś w necie są nagrania z tych prelekcji, więc będę mogła to nadrobić.

Z kolei jeśli chodzi o warsztaty, to uczestniczyłam w czterech i to był bardzo trafny wybór. Dzięki nim dowiedziałam się wielu przydatnych dla mnie rzeczy. Paweł —> KLIK opowiadał o współpracy blogerów z agencjami, Ilona —->  KLIK o współpracy z markami, Iza —> KLIK o kampaniach reklamowych na facebooku, a Ola —> KLIK o SEO.

Załapałam się na jednym zdjęciu, zrobionym przez autorkę bloga —> KLIK w trakcie warsztatów z Olą, więc zaznaczyłam się kółkiem, żeby nie było wątpliwości, że faktycznie tam byłam ;) (zdjęcie wyżej również jest tej samej autorki).

blog conference poznań

Nie obyło się bez nerwowych drgań gałek ocznych

Nie było łatwo się na te warsztaty dostać, bo zainteresowanie nimi było ogromne, ale doszłam do perfekcji w mega szybkim odświeżaniu strony i jak tylko pojawił się magiczny guzik służący do uruchomienia rejestracji, formularze stały przede mną otworem. Przed zapisami na warsztaty z Pawłem powieka mi nieco zadrgała, gdyż na 3 minuty przed rozpoczęciem zapisów, mój wspaniały system operacyjny na laptopie zaczął się aktualizować. No nie wierzę – pomyślałam sobie (dodam jedynie, że przed tym zdaniem pojawiło się pewne słowo, uznawane za obelżywe). Ostatecznie nie musiałam wydobywać z siebie innych niecenzuralnych zwrotów i określeń, bo laptop chyba wyczuł, że to mogą być jego ostatnie podrygi, jak mi pokrzyżuje plany i szczęśliwie udało mi się dołączyć do listy uczestników tych warsztatów.

I tu rada dla przyszłych uczestników takich warsztatów. Nawet jeśli się nie załapiecie w czasie zapisów, to przed rozpoczęciem warsztatów warto podejść do sali i sprawdzić, czy są wolne miejsca. Bo zwykle jakieś są. Nie wszyscy ci, którzy się zapisali przychodzą. Czasem zwyczajnie nie mogą, bo coś im wypadło, a czasem krótko mówiąc zalali pałę na biforze/afterze i zamiast się szkolić, walczą z kacem ;) Poza tym, osoby prowadzące warsztaty są naprawdę bardzo sympatyczne i pomocne, dlatego myślę, że nawet w przypadku braku wolnych krzeseł, nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby zaklepać sobie kawałek podłogi. Z tego co wiem, siad turecki był całkiem popularny na warsztatach Kamila Nowaka.

P.S.1. W lipcu jadę na See Bloggers. Spotkanie z jeszcze większą ilością blogerów niż BCP. I pcham się tam na własne życzenie ;) Bo naprawdę warto brać udział w takich spotkaniach.

P.S.2. Zaliczyłam dzisiaj imprezę z okazji Dnia Dziecka w Domu Działkowca. To dopiero był hardcor towarzyski dla mnie ;)

P.S.3.  Z warsztatów wiem, że nie powinno się justować tekstu na blogu, ale na razie nie potrafię się jeszcze do tego przekonać ;)

mamiczka_logo-2

Mamiczka

O autorce: Mamiczka

Mama Malucha od września 2011 r. Z dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie i odrobiną szaleństwa. Prawnik z zacięciem medycznym. Studentka naturopatii i dietetyki klinicznej. Partner Eqology. Chcesz zadbać o swoje zdrowie? A może chcesz pracować w moim zespole? Jeśli tak, napisz do mnie na czymzajacmalucha@gmail.com.

12 komentarzy

  • Brawo, że mimo tego, że nie jesteś naturalnym labradorem interakcji społecznych, to na BCP odważyłaś się pojechać! To nie ironia – doskonale wiem, jakie to jest trudne brodzić sobie wśród setek nieznanych sobie ludzi. Dziękuję za miłe słowa na temat prelekcji i za bardzo rzetelną relację – organizacja tego wydarzenia rzeczywiście musi kosztować organizatorów mnóstwo pracy i myślę, ze to wspaniale, że komuś się chce ten czas poświęcać po to, żebyśmy mogli się raz w roku w Poznaniu spotkać :)

  • Ja w tym roku niestety musiałam sobie odpuścić udział w konferencjach blogowych, bo terminy pokrywają się z wydarzeniami z życia prywatnego. Mam jednak nadzieję, że w końcu będzie mi dane uczestniczyć w Blogowigilii skoro od lipca przenoszę się na stałe do stolicy :)

    P.S. Ja justowanie tekstów kocham i tyle w temacie!

  • Hej, bardzo podoba mi się Twoja relacja, jest taka prawdziwa! Czułam się bardzo podobnie do Ciebie w zeszłym roku na swoich pierwszych spotkaniach :) Cieszę się, że uważasz moje warsztaty za udany wybór <3

    No i widzimy się na SeeBlogers :)

  • Doskonała recenzja! Ja też byłam pierwszy raz i byłam zachwycona! A jak słyszę, że komuś nie pasowało to, że nie było darmowej kawy, prezentów i jedzenia – to normalnie dostaje palpitacji serca! Fantastyczna impreza, możliwość szkolenia się, spotkania z cudownymi ludźmi i niezapomniane przeżycia – to wszystko ZA DARMO. No ale tak, to nie to samo co darmowa kawa :) Pozdrawiam Cię! Jeszcze raz – świetna recenzja i do zobaczenia na kolejnym spotkaniu :)

    • Mamiczka

      Dzięki :)) Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy. Potem już wiadomo, czego można się spodziewać i jest łatwiej. Oczywiście będę wysyłać zgłoszenie na kolejną edycję, bo warto :))

  • Kochana, przykro mi z powodu Twojej boleriozy :( I jeszcze bardziej mi przykro, że mnie nie było w tym roku na BCP – może za rok się spotkamy? :)

    Ściskam mocno! I do zobaczenia w Poznaniu!

Zostaw komentarz do Karolina Wilk Cancel Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Możesz używać tych tagów HTML i atrybutów:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>