313. Co mnie irytuje w zabawkach?

Mam w zasadzie stały kontakt z różnymi zabawkami. Przez moje ręce przewinęły się ich setki. I chociaż bardzo lubię kupować kolejne, to są pewne rzeczy, które mnie w nich irytują. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre są pewnie stosowane przez producentów w celach bezpieczeństwa, ale nie zmienia to faktu, że podnoszą mi ciśnienie.

1. Śrubki przy nowych samochodach.
Pojawiają się u nas auta różnych firm. W większości schemat jest ten sam, czyli samochód przytwierdzony jest do małej platformy, za pomocą małych śrubek. Pół biedy, kiedy jestem w domu i mam śrubokręt pod ręką, ale nie zawsze tak jest. Poza tym muszę to robić w pełnym skupieniu i uważać, czy po odkręceniu malutka i ledwo widoczna śrubka nie spadnie mi np. na podłogę. Już kilka razy musiałam na kolanach froterować panele i sprawdzać, gdzie się poturlała. Odradzam siłową próbę wyrwania pojazdu. Takie szaleństwa kończą się połamaniem części, a podwozie jak było przytwierdzone, tak jest. Muszę przyznać, że to skutecznie zniechęca mnie przed kompletowaniem całych serii pojazdów. Jak mam za każdym razem przechodzić przez to samo, to wolę kupić chinola w kiosku. Za to dziadkowie Malucha tak lubią te pojazdy z otwieranymi drzwiami i bagażnikiem, że i tak przechodzę przez to piekło przynajmniej raz w miesiącu. Ale Maluch naprawdę je lubi, więc jak już przewiną się przez moją głowę różne niecenzuralne słowa, to z miłą chęcią patrzę, jak się nimi bawi.

2. Drutowane zabawki.
Kolejne perełki przy nowych zabawkach. Zanim uda się coś wyciągnąć, trzeba mieć bardzo wygimnastykowane i silne palce. Odkręcanie drutów, którymi producenci przytwierdzają zabawki do różnych platform zajmuje trochę czasu. Cennego czasu, zwłaszcza wtedy, kiedy z boku skacze zniecierpliwione dziecko, które chce się bawić już. JUŻ! Najgorsze jest to, że nawet nie może przebywać w bliskiej okolicy w czasie zrywania i szarpania tych drutów, bo to jednak jest sztywne i niebezpieczne. Czasem muszę użyć naprawdę sporo siły, żeby wydostać zabawkę na zewnątrz.

3. Zszywki w opakowaniach zabawek.
To według mnie zupełne nieporozumienie. Po co do zamykania opakowania używać czegoś tak niebezpiecznego? Chyba każdy z nas zna to uczucie, kiedy taka końcówka zszywki wbija się w palec. A nawet jeśli ktoś nie zna, to może to sobie łatwo wyobrazić. Nie chcę, żeby mój Maluch miał kontakt z czymś takim, więc w taki sposób pakowane zabawki muszę otwierać w pełnej konspiracji, najlepiej po ciemku, żeby Maluch się nie zainteresował, co tam robię w tej łazience tyle czasu. Czasem odnoszę wrażenie, że osoby, które tworzą te opakowania nie miały nigdy kontaktu z dziećmi.

4. Pudełka zabawek produkowane na styk.
Często zauważam coś takiego. Nie rozumiem, dlaczego producenci w taki sposób tworzą pudełka, że potem ciężko włożyć w nie zabawki po skończonej zabawie. Nawet jak już uda mi się wszystko włożyć i jakoś ułożyć, to nie mogę tego domknąć. Powierzchnia jest chyba wydzielona co do milimetra. Pomylisz się o maleńki kawałek albo włożysz wszystko do środka nie tak, jak producent to sobie zaplanował i już zabawki nie schowasz. I choćbym dociskała kolanem, łokciem, to nie zamknę tego opakowania, bo zabawka się w nim nie mieści. Ten problem dotyczy głównie zabawek, które składają się z różnych elementów (np. układanki).

5. Brak dobrego/sensownego pudełka np. przy puzzlach.
Są puzzle, które ułożone są na planszy i przykryte po prostu kawałkiem folii. Kupuję je, bo są tańsze, niż te w pudełkach i często mają ciekawsze wzory do układania. Przeszkadza mi jednak to, że potem ciężko je przechowywać. Początkowo układałam je jedne, na drugich, ale kilka razy zdarzyło się, że coś się przesunęło i wszystko spadło na podłogę. Lubię układać puzzle, ale tylko wtedy kiedy mam na to ochotę, a nie kiedy okoliczności to na mnie wymuszają. Kończy się to potem tym, że muszę je przesypywać do worków lub plastikowych pudełek (w zależności od ilości elementów). Pół biedy, kiedy sama świadomie się w to pakuję, kupując je w sklepie stacjonarnym. Ale zdarza się, że zamawiam takie puzzle przez internet i widzę tylko obrazek. Jestem przekonana, że ma to jakieś opakowanie, a po dotarciu przesyłki okazuje się, że jednak nie. A martw się mamo, co z tym teraz zrobić. Taka jesteś kreatywna, to kombinuj, jak to potem przechowywać.

6. Klejone kartony.
Tego typu opakowania też bardzo lubię. Wprawdzie nie mają zszywek, drutów, śrubek, ale jak w końcu uda mi się rozszarpać takie pudełko z jednej strony, to potem nie można go już zamknąć. Niby mogłabym podklejać to taśmą, ale zwyczajnie mi się nie chce. A takie poszarpane wygląda potem, jak wygląda. Jakby nie mogło być zwykłym, zamykanym na “cypek” tekturowym pudełkiem.

7. Szkielety przy memo i różnych grach.
Nie rozumiem, dlaczego w bardzo wielu przypadkach kartoniki np. z memo zamontowane są najpierw na tekturowych szkieletach. Kiedy otwieram jakieś nowe pudełko i widzę te “żetony” w szeregach, od razu mam ochotę to zamknąć. Po prostu wiem, co się będzie za chwilę działo. Maluch chce sam je wyciągać, co często kończy się tym, że zanim dobrniemy do końca, część elementów jest pognieciona, podarta i ogólnie wygląda jak psu z gardła wyjęte. Maluch nie lubi marnować niczego, więc ze szkieletami nie chce się potem rozstawać. Muszę ukradkiem je wyrzucać, bo przecież nie będę za każdym razem wkładać tych elementów w otwory.

8. Kropki z przewlekanek.
Ten problem dotknął mnie dopiero stosunkowo niedawno, ale szybko wspiął się na podium irytujących rzeczy. Dlaczego w tych tekturowych przewlekankach otwory nie mogą być faktycznymi otworami od początku? Dlaczego muszę wydłubywać te dziesiątki, a czasem setki małych kropek? Nie mam sokolego wzroku i muszę się naprawdę skupić, żeby powyciągać wszystkie. Za pierwszym razem nie wiedziałam, że w pudełku czeka na mnie taka fantastyczna niespodzianka i pozwoliłam Maluchowi samodzielnie otworzyć. Od razu chciał przewlekać sznurek, więc wydziobywał te malutkie kropki. Po kilkunastu minutach były wszędzie. W dywanie (tak, one były wręcz wtarte w dywan), na nogach Malucha, w jego włosach (a ma sporo loków, więc wyciąganie tego było sporym wyczynem), to było po prostu wszędzie. Do dziś jak pomyślę o tym, ile było sprzątania, podnosi mi się ciśnienie.

9. Brak regulacji głośności.
To niestety zmora w wielu zabawkach grających. O ile sam fakt, że grają mi nie przeszkadza, to jednak głośne dźwięki, które powodują, że mój mózg zaczyna wydawać z siebie pisk, są przegięciem. Nie rozumiem, jak można coś takiego oferować małym dzieciom, czasem nawet niemowlakom! Nie mam wtedy innego wyjścia i muszę przekształcać się w Pomysłowego Dobromira, zaklejając głośniki plastrem lub taśmą. Nie jestem jakąś tam wielką estetką, ale nie czarujmy się, nie wygląda to zbyt atrakcyjnie. Pomijam już fakt, że Malucha zawsze korci, żeby ten plaster zerwać. Jasne, że mogłabym po prostu wyjąć baterie, ale nie po to kupuję zabawki dźwiękowe, żeby potem stały się bezdźwięcznymi.

10. Brak dołączonych baterii.
Super sprawa. Maluch bardzo to lubi, kiedy otwieramy jakieś opakowanie, wyciągamy zabawkę, małe paluszki są od razu w pełnej gotowości do włączenia przycisków, a tu nic z tego. Baterii brak. I to nie tylko brak w zestawie, ale też brak w domu, bo np. akurat te nam się skończyły, albo mamy ich za mało. Jakby nie można było od razu ich dołożyć do tego zestawu.

11. Nietypowy rodzaj baterii.
Tego typu problem przytrafia nam się głównie przy książkach dźwiękowych. Wprawdzie są one od razu dołączone, ale jak się wyczerpią, to wcale nie tak łatwo kupić nowe. Pani w kiosku nawet o takich nie słyszała, pan w elektrycznym mówi, że takich nie sprzedaje, bo nie schodziły, nikt nie kupował i lataj sobie teraz po mieście i szukaj. A dziecko czeka, bo chce akurat poczytać i pobawić się tą książką. To nic, że kilka tygodni leżała w szafie. Teraz jest nagle numerem 1 i po prostu MUSI dzisiaj posłuchać tych dźwięków.

12. Mikrośrubki przy wymianie baterii.
Rozumiem, że miejsce do wymiany baterii musi być w jakiś sposób zabezpieczone przed ciekawskimi paluszkami dziećmi, ale bez przesady. Musiałam kupić specjalny chudy jak włos śrubokręt, żeby odkręcać te malutkie śrubki. A ile razy mi się zdarzyło, że śrubokręt jakby przyciągał do siebie śrubkę, przez co nie mogłam jej potem włożyć w dziurę, a właściwie w milimetrową szparkę.

Niedoróbki w zabawkach i używanie przez producentów niebezpiecznych materiałów to temat na osobny wpis.

Musiałam się wyżalić. Ale i tak uwielbiam zabawki, pomimo tych wszystkich niedogodności :)

A Wy co byście dorzucili do tej listy? A może Wam takie rzeczy wcale nie przeszkadzają?

mamiczka_logo

 

 

Mamiczka

O autorce: Mamiczka

Mama Malucha od września 2011 r. Z dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie i odrobiną szaleństwa. Prawnik z zacięciem medycznym. Studentka naturopatii i dietetyki klinicznej. Partner Eqology. Chcesz zadbać o swoje zdrowie? A może chcesz pracować w moim zespole? Jeśli tak, napisz do mnie na czymzajacmalucha@gmail.com.

44 komentarzy

  • Najbardziej wkurzają mnie hermetyczne opakowania do których nie sposób się dostać, a jak to rozpakujesz po godzinie, z użyciem noża lub innych ostrych gadżetów dziecko bawi się tym 5 min i rzuca w kąt :p

  • Iwona Masłowska

    Dzisiaj się przekonałam o braku regulacji głośności w zabawce. Super traktor, super muzyczka i super ruszający się pan farmer, ale 5 minut chodzenia takiej zabawki i wszystkim głowa pękała. Mnie irytuje w zabawkach zbyt słabo przymocowane druciki w systemach grających i wystarczy, że zabawka (misiu, lala) kilka razy dziecku spadną i po zabawce. Często nie można dojść do tych systemów żeby móc przylutowac kabelki. Mamy jedną lalkę, z której idzie cały system grający bez problemu wyciągnąc i ją uprać. Moja ulubiona!

    • Oj teraz Ci nie powiem, musiałabym się przekopać przez wszystkie kartony z samochodami, a mamy tego masę. Takie śrubkowe z drzwiami to na pewno są Welly, to pamiętam, bo to ulubione resoraki Malucha. A te z bagażnikami są większe z tego co pamiętam.

      • Już wyallegrowałam te Welly, dopiszę do listy bo u nas teraz szał na autka a tych kioskowych tanich już mamy dość ;) Przydałyby się teraz jakieś porządniejsze

        • Welly są fajne, wypadają bardzo dobrze na tle tego typu samochodów. Ale zdarzyły mi się chyba dwa egzemplarze, gdzie jeden rozwalił się już pierwszego dnia (taki jakby autobus), a w drugim ciągle opony spadają z kół. Ale oba są u nas po prostu w warsztacie samochodowym :D Maluch je naprawdę lubi. A samochody z Siku macie?

          • Nie mamy Siku, wyallegrowałam i też fajnie wyglądają. A macie jakieś autka z otwieranymi drzwiami, do których zmieszczą się figurki z kinder jajek? :D

  • Mnie drażnią jeszcze za duże pudełka przykład puzzle baby trefl, owszem wszystko ładne estetyczne jednak mam mało miejsca a te puzzle skutecznie je zabierają. Drażnią mnie jeszcze w lalkach pozszywane włosy jak rozplatuje te plastiki włosy szybko się targają.

    • O, Baby Trefl mają jeszcze takie wkładki w środku, które mnie drażnią. Od razu je wyrzucam :) Ale puzzle mają świetne, Maluch je bardzo lubi. Jednak spokojnie zmieściłyby się w mniejszym pudełku, to prawda.
      Z lalkami nie mam w zasadzie kontaktu, ale takie akcje z włosami też by mnie wkurzały.

      • Chodzi Wam o tą wkładkę w którą się układa puzzle w opakowaniu? haha a ja namiętnie po każdej zabawie dopasowuję puzzle żeby były ładnie w pudełku ułożone :P

    • To mój mąż chyba jest bardziej tolerancyjny dla takich dźwięków, niż ja :D Najgorsze jest jednak to, że takie głośne dźwięki na pewno źle wpływają na słuch dziecka. Regulacja to powinna być podstawa w zabawkach.

  • Szczerze? Wkurza mnie wszystkie 12 które wymieniłaś :( a najbardziej kropki z przewlekanek latajace po calym domu i szkielety przy rożnych grach…I zabawki tak szczelnie zamkniete ze za skarby swiata nie idzie ich otworzyc :(

  • Matka Wariatka

    Mnie wkurzają części które po pierwszym zderzeniu z podłogą odlatują lub luzują się. Hermetyczne opakowania i druciki to jakaś masakra. A microśrubki w zagłębieniach na kilka cm to chyba najbardziej mnie irytuje, bo nie wiadomo czy dobry śrubokręt się wzięło.

  • O tak… zgadzam się z Tobą w 100%
    Mnie ostatnio najbardziej wkurzyła taka rzecz – farbki do malowania twarzy – super zestaw naprawdę, tylko czy ktoś go przetestował na dzieciach? W zestawie – pędzelek – malutki i twardy, że musiałam użyć innego, bo bolało jak się nim malowało. Farbki dość twarde, do używania z wodą – słabo widoczne na twarzy a do tego naprawdę piękne wzory do przyłożenia na twarzy i odmalowania, tylko zanim nadały się do użycia trzeba było powyciskać takie mega drobne kropeczki i inne, które przyklejały się do palców i generalnie zanim wyjęłam z jednego wzoru minęło jakieś 10 minut. Z jednego do dzisiaj nie wyjęłam bo nie mam cierpliwości :(

    • O, to takie same atrakcje jakie miałam przy przewlekance :D
      My mamy takie farbki do malowania twarzy w mazakach. Są bardzo fajne. Właśnie przed chwilą skończyliśmy malowanie :) Maluch jest żabką, a tata Malucha dziwolągiem. Mi się tym razem upiekło :D

  • Najbardziej wkurzają mnie bardzo słabe opakowania puzzli i gier, są z tak cienkiej tektury, że po jednym nadepnięciu Małej nadają się tylko do wyrzucenia:) w związku z tym w największym ale też najmocniejszym opakowaniu mam kilka układanek i to dopiero zabawa jak przed układaniem Małej muszę robić segregacje który to komplet. Zdarzyło mi się tez kilkakrotnie, że baterie do małych zabawek musiałam kupować u zegarmistrza bo w żadnym sklepie nie mogłam takich maleństw dostać:(

  • Mnie najbardziej denerwuje brak regulacji głośności i to przymocowywanie zabawek do opakowania drucikami itd :/

  • Mega szczegółowo podeszłaś do tematu. Ja mam luz w większości kwestii, poza niebezpiecznymi elementami nie wkurza mnie nic :)

Zostaw komentarz do Matka Wariatka Cancel Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Możesz używać tych tagów HTML i atrybutów:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>