804. Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku.

Kiedy otrzymałam propozycję zapoznania się z książką “Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens“, nie planowałam poświęcać jej tutaj całego wpisu. Chciałam o niej jedynie wspomnieć na Instagramie (kto jeszcze do nas nie zagląda, to przypominam link —->  Nasze konto na Instagramie), ale tak dużo osób zaczęło mnie o nią pytać, że postanowiłam jednak napisać o niej coś więcej.

 

 

Zacznę od tego, że poglądy autora (Mikołaj Marcela jest nie tylko pisarzem, ale także nauczycielem i wykładowcą akademickim) na temat systemu edukacji w Polsce, bardzo pokrywają się z moimi. Ogromnie się cieszę, że taka publikacja pojawiła się na rynku wydawniczym i być może, małymi krokami, uda się coś w tym przestarzałym i oderwanym od rzeczywistości systemie zmienić.

 

Uwaga! To nie jest książka dla wszystkich. Osoby z zatwardziałymi poglądami, które z pokolenia na pokolenie powtarzają różne frazesy, mogą się zakrztusić krakersem lub zbyt mocno podnieść sobie ciśnienie. Przypuszczam, że sporo dziadków naszych dzieci, nie zaakceptowałoby przedstawionych przez autora poglądów.

 

Kiedy sama chodziłam do szkoły, lubiłam pierwsze klasy szkoły podstawowej. Potem było już gorzej, ale uczyłam się bardziej dobrze, niż źle. Już wtedy miałam jednak świadomość, że oceny wcale nie są żadnym odzwierciedleniem faktycznej wiedzy. Miałam bowiem nauczycieli (i pewnie większość z Was też miała), u których wpływ na ocenę z danego przedmiotu miały różne sympatie i antypatie. Odczułam to zwłaszcza przy geografii, gdzie nauczycielka mnie nie znosiła, prawdopodobnie dlatego, że w pierwszej klasie na otrzęsinach, sparodiowałam ją tak, że nie było czego zbierać ;) Być może były jeszcze inne powody, ale tak czy siak, szczytem moich możliwości wśród ocen w dzienniku z tego przedmiotu była 3. Nie oznaczało to jednak, że nie miałam opanowanego materiału. Miałam, ale według tej nauczycielki, nastąpiłaby chyba eksplozja długopisu, gdyby postawiła mi chociaż 4. Było, minęło, nie wspominam babska dobrze, ale nauczyło mnie to m.in. tego, że oceny wcale nie świadczą o tym, czy mam opanowany jakiś materiał, czy nie.

 

Pomijam już tutaj kwestię, że czasem można wiedzieć naprawdę bardzo dużo, ale z jakiegoś powodu klasówka nie pójdzie tak, jakby się chciało. I chociaż ma się wiedzę na dany temat, dziennik mówi, że jednak nie.

 

Kiedy Maluch kończył przedszkole i stanęłam przed wyborem dla niego szkoły podstawowej, zastanawiałam się kilka miesięcy. Rozważałam trzy szkoły. Pierwsza, to placówka prywatna, do której uczęszczał również mój brat. Druga, to szkoła Montessori, która wtedy powstawała w naszym mieście. Trzecia, to szkoła publiczna, z klasami integracyjnymi. Do wyboru miałam jeszcze szkołę publiczną, zgodną z rejonizacją, do której sama uczęszczałam. I chociaż ogólnie dobrze ją wspominam, to jest to duża szkoła i z różnych powodów nie chciałam, żeby Maluch trafił do takiej placówki.

 

Ostatecznie zdecydowałam się na opcję numer 1, czyli prywatną szkołę podstawową. Kierowałam się głównie tym, że jest tylko jedna klasa w danym roczniku i ilość dzieci nie przekracza 15. U Malucha w 1 klasie było 10 dzieci, a teraz, w 2 klasie, jest ich 11. Szkoła w swoim planie lekcji ma więcej zajęć niż w publicznych placówkach (nie tylko zajęć dodatkowych, ale również tych obowiązkowych), co początkowo wydawało mi się dużym atutem.

 

Obecnie, Maluch poza typowymi lekcjami, które odbywają się także w szkołach publicznych, ma wśród obowiązkowych przedmiotów szachy, eksperymenty i drugi język obcy (niemiecki). Plusem było dla mnie również to, że religia jest ograniczona jedynie do jednej godziny lekcyjnej w tygodniu.

 

Lekcji ma w szkole dużo. Spędza tam więcej godzin, niż jego rówieśnicy w szkołach publicznych. Ale dzięki temu, ma nieco mniej zadawanych prac domowych. Nie widzę większego sensu w odrabianiu prac domowych, co pokrywa się z poglądami autora książki, do której za chwilę przejdę ;)

 

Dodam jeszcze tylko, że chociaż mocno wahałam się nad szkołą Montessori, to ostatecznie nie zdecydowałam się na nią dlatego, że w naszym mieście nie ma liceum Montessori i nie zanosi się na to, aby powstało, a system edukacji w tym trybie na tyle różni się od standardowego, że odnalezienie się dziecka w publicznym liceum mogłoby być trudne. Finalnie dobrze się stało, bo z tego co wiem, nie są w tej szkole przestrzegane wszystkie podstawowe założenia Montessori, a jedynie część. A ja wychodzę z założenia, że albo wszystko, albo nic. Obawiam się, że mógłby z tego na dłuższą metę wyjść jakiś mieszany twór, który nie spełniłby moich oczekiwań.

 

Szkołę z klasami integracyjnymi odrzuciłam, bo miała najmniej istotnych dla mnie punktów.

 

Wracając jednak do książki, uważam, że niewątpliwie warto ją przeczytać. Nawet, jeśli nie wszystkie poglądy autora będą Wam odpowiadać, to jednak same założenia ma według mnie słuszne i warto wziąć je sobie do serca.

 

Przyznaję, że początkowo sama dałam się wciągnąć w ten chory pęd szkolny. Denerwowałam się na Malucha, że krzywo pisze litery albo marudzi przy odrabianiu lekcji. A kiedy dostał w pierwszym semestrze 1 klasy 3 z klasówki z języka angielskiego, wściekłam się na dobre. Dopiero po kilkunastu minutach przyszła refleksja, że przecież ja wcale nie chcę być takim rodzicem, dla którego edukacja dziecka jest najważniejsza. Postanowiłam, że będę walczyć ze schematem, który wyniosłam ze swojego dzieciństwa, że trzeba się uczyć, uczyć, uczyć.

 

W porę się opamiętałam i dotarło do mnie, że przecież wcale mi nie zależy na tym, żeby Maluch miał 5 i 6 w dzienniku. Jedyne na czym mi zależy, to to, żeby był zdrowy i szczęśliwy. Wiadomo, że kiedy w dzienniku wyświetla się 6 to jest to miłe uczucie. Automatycznie broda rodzica unosi się nieco do góry ;) U mnie też tak jest. Ale nie chcę mieć w domu dziecka nieszczęśliwego, z depresją, ale z bardzo dobrymi i celującymi ocenami w szkolnym dzienniku.

 

Oczywiście, gdyby dla Malucha spędzanie wolnego czasu na nauce było spełnieniem marzeń, nie ingerowałabym w to. Uważam jednak, że po szkole ma prawo do odpoczynku. Podobnie w weekendy. Ani ja, ani tata Malucha, nie pracujemy w dni wolne i nie wyrabiamy nadgodzin, więc niby dlaczego nasze dziecko miało stać się edukacyjnym robotem. Życie mamy tylko jedno i z moich doświadczeń wynika, że lepiej przeżyć je szczęśliwie niż z super ocenami, ale wycieńczeniem i depresją przy okazji.

 

Nie jestem i nigdy nie byłam zwolenniczką nadmiaru zajęć dodatkowych. Maluch chodzi na dwa kółka w szkole (które sam sobie wybrał) i uczęszcza na zajęcia z zakresu m.in. integracji sensorycznej i grupowy trening umiejętności społecznych. Jeśli miałby ochotę zapisać się jeszcze na jakieś zajęcia, to czemu nie. Ale to musiałoby wynikać z jego faktycznych zainteresowań, ale nie tego, jaka jest moja wizja na jego rozwój.

 

Podobnie podchodzę do różnych szkolnych i międzyszkolnych konkursów. Jeśli coś Malucha naprawdę interesuje i wiem, że chętnie zgłębia wiedzę na ten temat, to udział w konkursie ma sens. Bardzo polecam Wam Ogólnopolski Konkurs Nauk Przyrodniczych Świetlik. W zeszłym roku Maluch uzyskał w nim wyróżnienie i w tym roku także zgłosił swój udział. Jednak przygotowanie do niego to nie tylko czytanie na ten temat różnych publikacji, ale przede wszystkim wykonywanie szeregu doświadczeń. Jest to nie tylko rozwijające, ale przede wszystkim bardzo ciekawe. I dla Malucha poszerzanie wiedzy w tym zakresie jest przyjemnością.

 

Dziś niestety, odsetek prób samobójczych u dzieci w wieku szkolnym jest olbrzymi. Według mnie, ogromny wpływ na to ma system edukacji. I chociaż czasem ciężko jest zerwać ze schematem wyniesionym ze swojego dzieciństwa, to warto. Bo szczęście dziecka jest najważniejsze.

 

Rzadko się zdarza, że czytając jakąś książkę (a jak wiecie, czytam ich bardzo dużo), aż tyle fragmentów zaznaczam, żeby potem do nich wrócić. W tej książce jest ich wiele.

 

W 100% zgadzam się z autorem, żeZamiast doświadczać niezwykłości świata, dzieci zmuszone są do poznawania go w teorii – uczą się na pamięć definicji i przyswajają wiele niepotrzebnych informacji, a potem zdają testy. (…) To wszystko dzieje się w XXI wieku. W czasach, gdy dzieci w szkole podstawowej, a nierzadko już w przedszkolu, mają smartfony. (…) Po co więc nakłaniać dzieci do “encyklopedycznej nauki” i zapamiętywania tych wszystkich absurdalnych terminów? A jeśli już mają pisać z nich testy, dlaczego zabraniać im korzystania ze smartfonów, podręczników i – przede wszystkim – własnych notatek na sprawdzianach? Tym sposobem zweryfikowane zostałoby przynajmniej coś, co młodym ludziom przyda się w XXI wieku, czyli umiejętność poszukiwania i przetwarzania informacji“.

 

Bardzo przemawia do mnie także stwierdzenie, że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Oznacza to, że albo formuje się posłusznych niewolników, którzy potem sprawdzą się jako pokorni pracownicy, albo się chce, by szkoły opuszczali szczęśliwi młodzi ludzie, który są nie tylko kreatywni, ale przede wszystkim pewni siebie.

 

Jeśli znacie i lubicie poglądy Jaspera Juula, to znajdziecie w tej książce kilka odniesień do niego. Warto pamiętać, że rygorystyczne wychowanie i przywiązanie do posłuszeństwa nie przekłada się na powodzenie dzieci w ich dorosłym życiu. Zdecydowanie nie! I ja na pewno nie chciałabym, aby Maluch wychowywał się w takiej chorej dyscyplinie. Zależy mi na tym, aby w dorosłe życie wszedł jako osoba z pewnością siebie, poczuciem własnej wartości i asertywnością. Chcę, aby nie ulegał naciskom grupy, jeśli ceną za to miałaby być rezygnacja z własnego ja. Wszystkiego innego może się nauczyć w dowolnym momencie. Zdobyć każdą wiedzę. A jeśli tych cech nie zdobędzie w wieku dziecięcym, potem bardzo trudno byłoby mu je zyskać.

 

Kolejnym poglądem autora, który bardzo do mnie przemawia, jest to o czym wspominałam wcześniej, czyli szkoła powinna być bez zadań domowych. Nie po to, żeby w domu zdychać z nudów, ale żeby mieć więcej czasu dla siebie i móc odkrywać, co naprawdę jest ciekawe i warte zgłębienia. Tak jest chociażby w Finlandii, której udało się zerwać ze starym i szkodliwym schematem edukacji, wprowadzając nowy, bardziej dostosowany do rzeczywistości. A warto wiedzieć, że jeszcze nieco ponad 40 lat temu, sytuacja w tym kraju była niemal taka sama, jak w Polsce. Tam jednak, po ogólnopaństwowym strajku nauczycieli, władze postanowiły przyjrzeć się niewydolnemu systemowi edukacji. A jak to u nas było ze strajkiem, to wszyscy wiemy. Nie ma sensu nawet tego komentować. “System polskich uczniów okupiony jest też nadludzkim wysiłkiem związanym z wielogodzinnym odrabianiem zadań domowych oraz uczęszczaniem na korepetycje“. To w moim światopoglądzie jest po prostu chore. I nie zamierzam tego fundować swojemu dziecku.

 

Kolejny trafny według mnie fragment: “Postawcie na budowanie relacji. Postrzegajcie dzieciaki takimi, jakie są, i pozostawajcie z nimi w autentycznym kontakcie. Jeśli postępy w nauce są dla was ważniejsze od równowagi psychicznej i rozwijania kompetencji społecznych waszych dzieci, popełniacie błąd. Właśnie takie podejście sprawia, że wśród młodych ludzi panuje dziś epidemia depresji, a wielu z nich jeszcze przed ukończeniem szkoły ma za sobą próbę samobójczą“.

 

Warto postawić na uniwersalne umiejętności życiowe, takie jak ciekawość, kreatywność, krytyczne myślenie, komunikację, współpracę, współczucie i spokój. I wbrew pozorom, to właśnie tego oczekują dziś pracodawcy na całym świecie.

 

Według autora, z czym się oczywiście zgadzam, najgorsze jest to, że “zamiast protestować, większość z was nie tylko godzi się na taki stan rzeczy, lecz jeszcze dokłada swoje trzy grosze, wymagając od dzieciaków przynoszenia wysokich ocen ze wszystkiego jak leci“. Niestety rodzice często nie wahają się także przed projekcją swoich niespełnionych marzeń na dzieci. To mnie chyba najbardziej przytłacza i przeraża jednocześnie.

 

W jednym z rozdziałów, autor podpowiada również, na co warto zwracać uwagę nauczycielom swoich dzieci (np. na to by zawsze pamiętali, że kiedyś sami byli uczniami i mieli ograniczoną wiedzę, a często bardziej niż to ma miejsce w przypadku dzisiejszych uczniów, bo nie jest tajemnicą, że dziś szkoły są bardziej wymagające niż kiedyś, zwłaszcza jeśli nauczyciel pamięta czasy, kiedy latał w dzwonach).

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy rodzic ma w sobie na tyle odwagi, aby powiedzieć coś takiego nauczycielowi. Może się to wiązać nie tylko z osobowością, ale także z wkładaniem kiedyś do głowy, że pewnych rzeczy nie wypada i wręcz nie należy robić. Ja akurat nie mam z tym problemu. Kiedy coś mi leży na żołądku, to tylko kwestia czasu, kiedy mi się odbije i wywalę kawę na ławę.

 

Pod koniec, autor omawia także alternatywne modele edukacji w Polsce, w tym edukację demokratyczną, szkoły Montessori, pedagogikę waldorfską i edukację domową.

 

Nie da się w jednym wpisie streścić całej książki, bo jest tam tyle ciekawych informacji i poglądów, że warto tę książkę po prostu samemu przeczytać i wyciągnąć wnioski. Polecam każdemu rodzicowi, którego dziecko chodzi do szkoły lub dopiero zacznie edukację szkolną.

 

Książkę będzie można kupić np. tu —->  Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku.

 

Dziękuję Wydawnictwu Muza za egzemplarz recenzencki książki.

 

 

 

Mamiczka

O autorce: Mamiczka

Mama Malucha od września 2011 r. Z dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie i odrobiną szaleństwa. Prawnik z zacięciem medycznym. Studentka naturopatii i dietetyki klinicznej. Partner Eqology. Chcesz zadbać o swoje zdrowie? A może chcesz pracować w moim zespole? Jeśli tak, napisz do mnie na czymzajacmalucha@gmail.com.

8 komentarzy

  • Dzięki Ci za ten tekst. Odkąd syn zaczął się zbliżać do wieku przedszkolnego, coraz większy niepokój budzi to, co będzie potem, dalej. Gdy słyszę o 8-latkach ktorym mama pomaga odrabiając lekcje i siedza nad tym 3 godziny. Albo chodza do szkoly na 2 zmiany. Odrzucilam Montessori bo wystarszylo mnie to, ze to jednak tez jakis system, syn chodzi do przedszkola z zalozeniami waldorfskimi, mam andzieje, ze za te 3-4 lata cos ruszy w tym betonei jakim stala sie polska szkola

    • Mamiczka

      Też mam taką nadzieję. Tylko nie wiem, czy w tak krótkim czasie uda się tego dokonać. Ale trzeba mieć nadzieję :)

  • A już widząc, że polecasz kolejną książkę, chciałam ochrzanić Cię za to, że nie masz litości dla mojego portfela, bo większość książek, które polecasz na swoim blogu, zamawiam, czytam ja, bratowa, mąż, moja mama i kilka innych osób, które na prawo i lewo przy okazji urodzin, imienin obdarowuję :-) Przeczytałam Twoją recenzję i tu taka perełka. Kupuję tę książkę bez wyrzutów sumienia, sztuk 2, dla siebie i zaprzyjaźnionej mamy. Dzięki za tak wartościowy wpis.

    • Mamiczka

      Bardzo szybko i przyjemnie się ją czyta. Myślę, że będziecie zadowolone :)) I cieszę się, że moje polecenia się sprawdzają :)

  • U Nas za granica na szczescie nie ma takiego wyscigu szczurow, ktory mozna zauwazyc w Polsce. Ale nie do konca podoba mi sie forma edukacji. Wolalabym mniejsze klasy (30+)i wieksze szanse rozwoju pod wzgledem kreatywnosci I upodoban.
    Trudno znalezc dobra podstawowke. Brakuje mi nauczycieli z powolaniem, z nowymi pomyslami. Zadan domowych nie mamy sporo, ale edukacji jest malo atrakcyjny I program nudny, a szkoda.
    Ksiazka fajna. Chcialabym ja przeczytac.

    • Mamiczka

      O nauczycieli z powołania niestety wszędzie trudno. Ale i tacy się czasem zdarzają :) Mój wujek był takim nauczycielem :)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Możesz używać tych tagów HTML i atrybutów:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>