Dziś 3. odsłona wpisu “rozwodowego” (poprzednie części —> CZĘŚĆ 1 i CZĘŚĆ 2). To wpis numer 500 na moim blogu, więc postanowiłam napisać coś innego ;)
Ci z Was, którzy regularnie zaglądają na fanpage bloga lub instagram wiedzą, że obecnie oboje z Maluchem zmagamy się z infekcją. I właśnie o tym będzie dzisiejszy wpis. A głównie o tym, kto jest sprawcą tego całego zamieszania.
Zacznę od tego, że Maluch ogólnie rzadko choruje (raz w roku, max. 2). Jednak jak już jest chory, to konkretnie (jakieś drobne katarki go nie dotyczą).
Schemat zawsze jest u nas ten sam. Zaczyna się od głowy rodziny.
Pewnego pięknego dnia, tata Malucha wraca do domu dziwnie blady. Grymasi przy jedzeniu, tego nie, tamtego nie. Panna na wydaniu się znalazła. Aha! Znam to! Wiem już, co to oznacza! W naszym domu zaczyna się armagedon. Witaj przygodo!
Tata Malucha lekko osłabiony “prątkuje”. Dzieli się wszystkim bardzo chętnie. Rozdaje na prawo i lewo swoje skarby. I muszę przyznać, że potrafi być hojny. Sam zwykle ma jedynie lekki katar, raz czy dwa zakaszle, czasem lekko gorączkuje. Po 3 dniach otrzepie się i wraca do żywych. I wtedy już wiem, że tego dnia zacznie się u nas prawdziwa jazda. Bo tego właśnie dnia zaczyna się infekcja u Malucha.
Przeszklone oczy, świeczka pod nosem, jedno kaszlnięcie. Telefon do pediatry, bo wiem, co będzie za kilka godzin. Wieczorem nadchodzi ona. Gorączka. Doprowadza mnie niemal do załamania nerwowego, bo Maluch jak już gorączkuje, to od 39 do 41 stopni. I tej cholery bardzo ciężko się pozbyć. Zaczyna się walka z czasem, próby zbicia gorączki na różne sposoby. Jestem wtedy w takim stanie emocjonalnym, że bez kija lepiej do mnie nie podchodzić ;) Za każdym razem nie dowierzam temu, co widzę na wyświetlaczu, więc w ruch idą również wszelkie inne termometry dostępne w domu. Po kolei sprawdzane są wszystkie 3. głowy i pachy, żeby się upewnić, czy aby na pewno dany termometr mierzy prawidłowo. Oczywiście towarzyszy temu istny cyrk, jeśli chodzi o przyjmowanie przez Malucha leków. Na żywca nie weźmie absolutnie nic, wszystko muszę mu podawać w jedzeniu. Do tego dochodzi potem zapchany całkowicie nos lub odwrotnie – leci z niego, jak z kranu. Dźwięk kaszlu doprowadza mnie niemal do łez. Nieprzespane noce, wory pod oczami, które sięgają brody. Oj tak, uwielbiam to, zdecydowanie!
Po mniej więcej 3 dniach przechodzimy do kolejnego etapu. Zaczyna się zabawa ze mną. Jestem już oczywiście zarażona i jako ostatnie ogniwo przechodzę to zwykle najgorzej. Czuję się jak prosiak, który chrząka i łapie powietrze wyłącznie otwartą buzią (nos zapchany jak stary kibel). Ładuję w siebie dawkę uderzeniową leków, która powoduje, że jestem w innym wymiarze. Mogę zasnąć w trakcie samego ziewania. Śmiało można ze mną wtedy robić adin, dwa i na tri już chrapię.
Sprawca całego zamieszania ma więc wtedy dwójkę chorych do obskoczenia. I muszę uczciwie zaznaczyć, że kiedy choruję daleko mi do miłego kociaka. Po mniej więcej 2 tygodniach wszystko zwykle wraca do normy. Przestaję wyglądać jak zombie, a noc znowu zaczyna służyć do spania, a nie charczenia i smarkania.
Ale kiedy po jakimś czasie tata Malucha wraca do domu lekko blady… Trzeba to zdusić w zarodku. Żeby nie wylazło dalej! Jeśli się nie uda, zabawę zaczynamy od początku, w tym samym schemacie.
Zawsze tryskam humorem, kiedy choroba krzyżuje jakieś tam moje plany. Tak było i tym razem. Od wielu miesięcy miałam zaplanowane spotkanie blogujących mam w Płocku. I na tydzień przed, tata Malucha rozpoczął akcję “prątki”. Cholera, no! Wiedziałam, że to się tak skończy. I tak się skończyło. Chociaż właściwie to jeszcze trwa. Na spotkanie nie pojechałam. Jutro kontrola pediatry. Zobaczymy, na jakim oboje jesteśmy etapie.
W maju wybieram się na targi książek dla dzieci do Warszawy. Tata Malucha wie, że od pierwszych dni maja musi być chodzącym przykładem silnej odporności. Bo jak usłyszę jakieś kichnięcie, będzie rozwód! ;)
P.S. Tak, wiem, że to nie jest wina taty Malucha, że tak to się u nas toczy. Nie zmienia to jednak faktu, że mam wtedy ochotę go udusić! ;)

O autorce: Mamiczka
Mama Malucha od września 2011 r. Z dużym poczuciem humoru, dystansem do siebie i odrobiną szaleństwa. Prawnik z zacięciem medycznym. Studentka naturopatii i dietetyki klinicznej. Partner Eqology. Chcesz zadbać o swoje zdrowie? A może chcesz pracować w moim zespole? Jeśli tak, napisz do mnie na czymzajacmalucha@gmail.com.
Ines
Pociesze Cie, mój syn choruje średnio raz w miesiącu, czasami raz na dwa miesiące w okresie jesienno-zimowym. Także ja jestem już przyzwyczajona, przedszkolaki tak maja :P Po kilku dniach zaraża siostrę, a ja i mąż, albo na końcu, albo wcale nie chorujemy.
Mamiczka
U nas tak to pewnie będzie wyglądać od września. A właściwie od końca sierpnia, bo wtedy zaczniemy chodzić na zajęcia adaptacyjne.
domowy bajzel
O ja cię kręcę! To macie przygodę, nie zazdroszczę. A ciekawa byłam Twoich wrażeń z Płocka. Zdrowiejcie szybko!
U nas chorowanie odwrotnie niż u Was. Ciągle jakieś katarki Mateusz przynosi z przedszkola i ciągną się jak flaki z olejem. Na szczęście z reguły na katarkach się kończy. A jak nie, to mamy zapalenie ucha ;)
Mamiczka
Maluch jeszcze nie miał ani razu zapalenia ucha (odpukać, żebym sobie nie wykrakała!). Ale od września pewnie dołączy do grona tych zakatarzonych ;)
Spotkania w Płocku są zawsze fajne. Teraz pewnie też tak było. Też czekam niecierpliwie na pierwsze zdjęcia i relacje :)
domowy bajzel
I oby nie miał!
Mateusz zanim poszedł do przedszkola chorował góra 2 razy w roku. Od końca października ma ciągle nawracający katar ropny. I jak nie zdusimy w zarodku, to zapalenie ucha gotowe. Dzisiaj już siedzi w domu, bo za tydzień szpital nas czeka i musi być zdrowy. Mamy tydzień na pozbycie się gila!
Też czekam na relacje z Płocka ;)
Mamiczka
Mam nadzieję, że ten szpital minie Wam bezboleśnie :/
Martyna i Paulina Kwiatkowskie
Masakra. My to zawsze w październiku albo listopadzie chorowałyśmy, jak się zdążyłyśmy studiami zmęczyć :D Ale w tym roku jakoś nas obeszło, późno wystartowałyśmy :)
Mamiczka
Okres chorobowy jeszcze się nie skończył :D
Renata
Znalazłam dzis wiadomość, ktora wysłałam do siostry 23 października: “masakra, Młody od poczatku października jest chory. Nie mam juz siły!” Teraz jest koniec marca i nic sie nie znieniło. No może poza tym, że się juz trochę do tych chorób przyzwyczaiłam. Przedszkole górą :)
Mamiczka
No właśnie. Ten etap przed nami :)
Sylwia P.
to w maju najwyżej jakaś pani babcia do opieki przyjdzie. z ogłoszenia. następnym razem odechce się chorować ;)
A ty pojedziesz. Choćby nie wiem co.
Mamiczka
Jak Maluch jest chory, to nie ruszam się z domu. Bo i tak na niczym się nie skupię ;) Wciąż się zastanawiam, jak się czuje i czy nic złego się nie dzieje.
Wójcicka
Nie ma człowieka, który by nigdy nie chorował, a co dopiero dzieci. Uciążliwe przejścia, ale jednak kiedyś się kończą.